Książki niedokończone…
Macie czasem tak, że książka nie wciągnie tak jak powinna,
że jest w niej coś takiego, co przeszkadza w czytaniu. Albo odwrotnie
– czegoś jej po prostu brakuje i odkładacie ją na bok, sięgając po coś
ciekawszego jednocześnie mając nadzieję, że kiedyś uda wam się to skończyć…
Taaaa…
Chyba każdy książkoholik kiedyś miał taką sytuację ;D
Chyba każdy książkoholik kiedyś miał taką sytuację ;D
Oto mój stosik hańby:
1. Zaczęło
się od „Stu Tysięcy Królestw” N.K.Jemisin, które na początku całkiem mi się
podobało, ale im dalej w las, tym więcej było głupoty
i niezdecydowania głównej bohaterki. Dziewczyna tak mnie zaczęła drażnić,
że po prostu nie mogłam tego ścierpieć i nigdy nie skończyłam tej książki…
Może gdyby autorka bardziej skupiła się na całej politycznej aferze zamiast na
tym, czy Yeine powinna się oddać przerażającemu bóstwu, czy może jednak nie, to
byłoby lepiej. A tak teraz boję się sięgnąć po „Piątą porę roku” pani
Jemisin chociaż wszyscy bardzo ją chwalą.
2. Potem
była „Sasha” J.Shepherda, która okazała się po prostu śmiertelnie nudna.
Poza tym strasznie
ciężko było się połapać kto jest kim w tej książce, bo nawet konie miały
swoje imiona. Serio, kiedy autor pisał o kimś kogo imię zaczynało się na T
(chyba tych było najwięcej) zastanawiałam się czy my teraz rozmawiamy
o kapitanie straży, jednym z mieszkańców wsi, a może tym razem
to jednak chodzi o wierzchowca jednego z bohaterów. Niezbędnym okazał
się wykaz postaci z początku książki – bez tego ani rusz. Do tego książka
ma 680 stron, co wcale jej nie pomaga, ja zatrzymałam się koło 400 strony,
a to co działo się tam do tego momentu można było streścić w kilku
zdaniach. Ale najbardziej boli mnie to, że na półce czekają na mnie kolejne dwa
tomy „Próby krwi i stali” – czy ja to kiedykolwiek przeczytam?
3. Kolejną
niedokończoną przeze mnie książką jest „Moskal” Michała Gołkowskiego
i bardzo nad tym ubolewam, bo książkę dostałam w prezencie od moich
dobrych przyjaciół i naprawdę chciałam, żeby mi się podobała.
I nie
to, że mi się nie podoba, bo początek totalnie mnie wciągnął, ale ja się po
prostu boję zakończenia tej książki. Bo naprawdę polubiłam głównego bohatera,
a całość zmierza do jego upadku, o którym nie bardzo mam ochotę
czytać…
Ale Piotru i reszto, ja to przeczytam. Obiecuję. ;P
Ale Piotru i reszto, ja to przeczytam. Obiecuję. ;P
4. „Korona
śniegu i krwi” Elżbiety Cherezińskiej…
Ehhh… Wszyscy chwalą książki pani
Cherezińskiej, a ja przeczytałam może sto stron „Korony” i odstawiłam
książkę na półkę. Po prostu zupełnie nie interesowało mnie to, co tam się
dzieje. Wcale. Nic, a nic… Może dalej się to jakoś rozkręca i może
polubiłabym później któregoś z bohaterów na tyle, żeby obchodziły mnie
jego losy, ale na razie zupełnie nie mam na to ochoty. To chyba po prostu
jeszcze nie czas tego typu literatury.
5. Dwa
pierwsze tomy „Trylogii klątwy” przeczytałam ciągiem jeden za drugim
i sięgnęłam po trzeci. I naprawdę nie wiem, co takiego nie podeszło
mi w „Walecznej czarownicy” D.L.Jensen, ale porzuciłam ją po kilkudziesięciu
stronach.
Ale ja do tego wrócę i to skończę, bo głupio tak nie poznać
zakończenia losów Tristana i Cecile, skoro już tyle z nimi przeżyłam.
Może po prostu było tego za dużo na raz i musiałam trochę odpocząć.
6. I ostatnia
książka, która dołączyła całkiem niedawno do mojego stosu hańby, czyli
„Twierdza Kimerydu” Magdaleny Pioruńskiej.
O matko i córko, jakie to
było złe… Może i całkiem nietypowe, czy oryginalne, ale to niczego nie
usprawiedliwia do cholery. Ta książka jest po prostu obleśna i im dłużej
o niej myślę, tym bardziej jestem na nią zła, bo pomysł był całkiem niezły
i ta historia naprawdę miała potencjał, ale został on pogrzebany pod
płytkimi charakterami bohaterów, którym tylko seks i walka w głowach
oraz pod obleśnymi wręcz opisami scen seksu (w różnych kombinacjach)…
Gdybyście mogli zobaczyć teraz moją minę… Na samą myśl o tej książce czuję
ogromny niesmak, ale co kto lubi… Ja wymiękłam w okolicy sceny orgii
z pterodaktylami w tle. No nie, po prostu nie!
I czemu, do cholery, autorka używa odmiany ‘pterodaktylów’?! Robi to na tyle uparcie, że nawet ja przez chwilę zwątpiłam, czy nie jest to odmiana poprawna, ale internety nie znają takiego słowa, więc chyba jednak powinno być ‘pterodaktyli’.
Ta książka wzbudza we mnie tyle złych emocji, że rozmyślnie postanowiłam jej nie kontynuować i nie wiem, czy kiedykolwiek do niej wrócę.
I czemu, do cholery, autorka używa odmiany ‘pterodaktylów’?! Robi to na tyle uparcie, że nawet ja przez chwilę zwątpiłam, czy nie jest to odmiana poprawna, ale internety nie znają takiego słowa, więc chyba jednak powinno być ‘pterodaktyli’.
Ta książka wzbudza we mnie tyle złych emocji, że rozmyślnie postanowiłam jej nie kontynuować i nie wiem, czy kiedykolwiek do niej wrócę.
No i to by było na tyle… Mam jeszcze zakładkę w „Grze
o tron”, ale tego nawet nie liczę, bo przeczytałam tylko kilka stron,
kiedy jeszcze oglądałam serial, tylko po to, żeby zobaczyć różnice. Niewiele
z tego wyszło, bo i serial porzuciłam po drugim, czy trzecim odcinku
drugiego sezonu… Może kiedyś do niego wrócę, ale raczej najpierw przeczytam książkę
;)
A jak wyglądają Wasze stosiki hańby? ;)
Jess..


Komentarze
Prześlij komentarz