„Dreszcz” i „Dreszcz 2. Facet w czerni.” Jakub Ćwiek



Wczoraj, zaraz po zakończeniu czytania drugiej części „Dreszcza”, miałam w głowie miliard myśli, zdań i tekstów do notki o tej książce (przez co nie mogłam zasnąć ;/). Teraz, kiedy w końcu usiadłam do napisania czegoś na ten temat, mam w głowie pustkę… :( Chciałabym napisać o tej serii tak dużo, a jednocześnie nie wiem co.. Zacznijmy więc od początku, może dalej jakoś poleci. ;]

„Dreszcz” opowiada historię podstarzałego rockmena Ryszarda „Zwierza” Zwierzchowskiego, który żyje na pełnym luzie, pije, pali (nie tylko papierosy), grywa już tylko na ulicy i robi wszystko, żeby nie znaleźć porządnej pracy. Gdyby nie jego córka i kumpel Alojz – emerytowany górnik i prawdziwy Ślonzok , co to gada tylko gwarą ;), dawno już wylądowałby pod przysłowiowym mostem. Pewnego dnia Rychu obrywa jednak piorunem, dzięki czemu otrzymuje super moce. No a wiecie – z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność i takie tam. Problem w tym, że Rychu wcale nie chce być bohaterem, a swoje nowo nabyte umiejętności wykorzystuje np. do unieszkodliwienia kanara w komunikacji miejskiej ;] Do momentu, aż w jego mieszkaniu zjawia się Ben… Nie chcę zdradzić zbyt wiele, więc nic więcej na temat fabuły nie powiem ;p

Pierwszy tom „Dreszcza” czytało mi się bardzo dobrze, choć nie wciągnął mnie jakoś specjalnie. Polubiłam za to bohaterów – Bena i Alojza, a co do samego Dreszcza..? No cóż, z nim miałam pewien problem. Czasami go uwielbiałam, a innym razem wychodził z niego straszny buc, albo zachowywał się jak mały dzieciak – facet, który miał z 60 lat na karku! Ale chyba właśnie taki Dreszcz miał być, więc nie uważam tego za minus. Mam wrażenie, że sporo osób, które przeczytały pierwszego „Dreszcza” odbija się od tej serii. Na lubimyczytać.pl przeczytałam kilka niezbyt pochlebnych recenzji i nawet potrafię to zrozumieć. Bo choć w tej książce jest praktycznie wszystko o czym książko i rockoholik mógłby marzyć, czyli sex, drugs, rock&roll, a na dodatek jeszcze herosi z supermocami, to jednak czegoś mi tutaj brakowało. Ale wiecie co? To coś znalazłam w drugiej części przygód Dreszcza i spółki ;]
O ile pierwsza część „Dreszcza” ma dość spójną fabułę, takie ‘origin story’ Dreszcza, o tyle druga to raczej zbiór pojedynczych scenek z życia Ryśka już jako pełnoprawnego superbohatera. W jedynce, poza końcówką, nie działo się zbyt wiele, tutaj na ‘dzień dobry’ dostajemy plagę zombie!
Rysiek trenuje, wali w złoczyńców prądem  na prawo i lewo, i naprawdę daje się go polubić. Pojawia się coraz więcej herosów, którzy próbują nawet założyć ligę, a wszystko to przy akompaniamencie największych sław rocka ;D No po prostu cud, miód i malina. 

I tak sobie czytałam i czytałam o tych wszystkich zombie, mordercach, dziwnej podróży pociągiem do Warszawy i nagle, na dosłownie jakieś 40 stron przed końcem książki, zupełnie niespodziewanie BUM! Dostałam strzał prosto w twarz. Za pierwszym razem nawet się nie zorientowałam i musiałam przeczytać jeszcze raz, żeby się upewnić co się właściwie wydarzyło. Dalej czytałam jakby otępiała, nie do końca wierząc w to co stało się przed chwilą. A później stało się coś, czego zupełnie nie spodziewałam się sięgając po „Dreszcza” – popłakałam się..

Podsumowując: „Dreszcz” to, jak dla mnie, najbardziej niedoceniana seria Kuby Ćwieka. Wszyscy uwielbiają „Kłamcę” i „Chłopców”, ale niewiele osób mówi o „Dreszczu”, a ci, którzy rezygnują po części pierwszej, naprawdę dużo tracą. Mam nadzieję, że pan Ćwiek dopisze kontynuację, bo ja chętnie poczytałabym jeszcze o wyczynach naszego katowickiego herosa ;)


Moja ocena na lubimyczytać.pl: 
„Dreszcz” 7/10 
„Dreszcz2. Facet w czerni” 8/10

Jess..

Komentarze

Popularne posty